Szkoła Podstawowa nr 50 im. Św. Jadwigi Królowej Polski
Herb Polski

Legendy o Świętej Jadwidze Królowej

 
 

1. Jak powstały Klęczany?
2. Fiołki Królowej Jadwigi
3. Stopka królowej Jadwigi
4. Legenda o rękawiczkach królowej Jadwigi
5. Święta Jadwiga Królowa w bieckim zpitalu
6. Legenda o Strzeszynie
7. Grosik Królowej Jadwigi
8. Legenda „O Królowej Jadwidze i Krzyżakach”
 
 
Jak powstały Klęczany? 
 
Pewnego słonecznego dnia królowa Jadwiga podążała ze wspaniałym orszakiem doliną rzeki Ropy w stronę Biecza. Niedaleko miejscowości, do której zdążali, rozszalała się wichura, która wkrótce przemieniła się w straszliwą burzę. Wiatr wył, drzewa z trzaskiem waliły się pod nogi, zwierzęta w popłochu uciekały, szukając miejsca schronienia. Z gór lały się strumienie deszczu, które szybko zmieniały małe potoczki w huczące, rwące rzeki. Czarne niebo rozdzierały potężne błyskawice, a lasem wstrząsał huk gromów. Niektóre konie, spłoszone odgłosami burzy, zerwały uprząż i rozpierzchły się we wszystkie strony. Sytuacja była krytyczna. "Jak ocalić mam ludzi i siebie przed nieuchronną śmiercią?" - rozmyślała gorączkowo królowa. Jedynie Bóg mógł uciszyć rozszalałe żywioły. Opuściwszy powóz, Jadwiga uklęknęła na kamienistej drodze i zaczęła wołać o łaskę. Z nadzieją ocalenia całego orszaku, z oczyma i rękami wzniesionymi ku niebu, na klęczkach przebyła drogę od miejsca postoju do widniejących na horyzoncie wysokich drzew. Wreszcie znużona upadła pod rozłożystym baldachimem liści, zalewając się łzami. Wtedy stał się cud, burza ustała. Aby upamiętnić to wydarzenie, pobliską miejscowość nazywano Klęczanami. Nazwa to przetrwała do dziś.
 
Fiołki Królowej Jadwigi
 
Już za czasów królowej Jadwigi miała stać na wzgórzu Gołonoga kapliczka, w której był obraz cudami słynący. Dowiedziała się o nim Jadwiga, żona Jagiełły i pewnego razu wybrała się na pielgrzymkę do kapliczki gołonoskiej. Skalna góra była wówczas znacznie wyższa, a stoki jej zawalone odłamkami kamieni. Dostęp na szczyt był bardzo utrudniony, lecz królowa nie zważała na to, tylko przybywszy na miejsce, zdjęła obuwie, postanawiając wyjść na szczyt boso.
Towarzyszący królowej dwór, odradzał swej pani podróży na bosaka, lecz nie na wiele się to przydało. Rozpoczęła się podróż na szczyt wzgórza. Wszyscy z trwogą spoglądali na bose nóżki monarchini i czekali rychło poleje się krew z pokaleczonych ostrymi odłamkami skały nóg. Lecz o dziwo! Patrzą i oczom nie wierzą. Gdziekolwiek spocznie stopa bosych nóg królowej, tam wszędzie wyrasta trawa i kępy przecudnych, wonnych fiołków. Zdumiony dwór skwapliwie zdejmuje obuwie i w wielkiej pokorze kroczy boso za swą panią. Tak doszli do kościoła, gdzie dzisiaj widnieje maleńka kapliczka na cmentarzu. Od tego czasu nie uświadczysz fiołków w okolicy - tylko na górze gołonoskiej.
 
Stopka królowej Jadwigi
 
Dawno temu do Polski przybyła młoda i piękna królewna węgierska Jadwiga i została żoną króla Władysława Jagiełły. Jako królowa Polski zamieszkała w Krakowie na Wawelu. Pokochała to miasto i codziennie spacerowała po krakowskich uliczkach, postanowiła również oddać wszystkie swoje klejnoty na rozbudowę Uniwersytetu Krakowskiego, a także na budowę nowego kościoła.
Miejscy rajcy z radością znaleźli odpowiednie miejsce pod budowę i rozgłosili, że szukają do pracy wielu murarzy i kamieniarzy.
Z całego królestwa zaczęli przybywać chętni do pracy przy budowie. Wśród nich był młody kamieniarz, który miał zajmować się ciosaniem kamiennych bloków. Codziennie ciężko i sumiennie pracował i nawet nie wiedział, że królowa często obserwuje pracujących mężczyzn. Cały Kraków ogarnęła radość, że tak szybko powstaje kolejny, piękny kościół.
Jednak pewnego dnia młody kamieniarz spóźnił się do pracy, a potem przez cały dzień pracował zamyślony, nie uśmiechając się ani nie podśpiewując. Nie usłyszał nawet okrzyków, gdy na placu budowy pojawiła się królowa Jadwiga. Wszyscy wstali ze swoich miejsc, aby się pokłonić, tylko kamieniarz siedział i ciężko wzdychał, nie zauważając całego zamieszania. Jadwiga zauważyła zasmuconego mężczyznę i podeszła do niego pytając:
- Jakie masz zmartwienie dobry człowieku?
Kamieniarz podniósł głowę i ujrzawszy królową zerwał się na równe nogi, po czym pokłonił się nisko i rzekł:
- Pani, zostawiłem w domu bez opieki chorą żonę i gromadkę dzieci. Nie mam pieniędzy nawet na to, żeby wezwać do niej medyka.
Królowa przyjrzała się młodemu kamieniarzowi, postawiła stopę na obrabianym właśnie kamieniu, odpięła od swojego bucika złotą klamrę i podała ją mężczyźnie.
- Weź tą klamerkę dobry człowieku i wezwij medyka do swojej żony - powiedziała uśmiechając się i odeszła.
Młody kamieniarz natychmiast pobiegł do domu, a nazajutrz wrócił szczęśliwy do pracy, gdyż jego żona czuła się już o wiele lepiej. Ochoczo zabrał się do pracy, a gdy zaczął ociosywać kamień, na którym królowa oparła nogę, jego ręka z dłutem zamarła w powietrzu. Na samym szczycie kamienia widniał bowiem odcisk królewskiej stopy.
- To cud! - wykrzyknął - Popatrzcie ludzie, to prawdziwy cud!
Wszyscy zebrali się wokół kamienia i patrzyli ze zdumieniem. Majster pokręcił tylko głową i rzekł:
- Nasza królowa świętą zostanie. Nawet kamienie miękną pod jej stopami.
Widząc cudowny odcisk cały Kraków wpadł w zachwyt. Każdego dnia tłumy mieszkańców przychodziły na plac budowy, żeby popatrzeć i dotknąć kamienia. Miejscy rajcy kazali zostawić nieociosany kamień i wmurować go w ścianę powstającego kościoła, aby nawet po wielu latach ludzie mogli oglądać cudowny odcisk stopki królowej. I tak jest po dziś dzień - kamień możemy podziwiać w jednym z krakowskich kościołów, a dobra królowa Jadwiga została świętą.
 
Legenda o rękawiczkach królowej Jadwigi
 
Mroźna i śnieżna była to zima, gdy królowa Jadwiga odwiedzić postanowiła Sandomierz. Było to jedno z miast, które ukochała sobie spadkobierczyni rodu Piastów i Andegawenów. Jednak nie tylko miejsce to ukochała szczególnie, ale też ludzi, którzy zamieszkiwali w jego centrum i w okolicach.
Tego dnia monarchini odwiedziła sandomierską kolegiatę Najświętszej Maryi Panny, by przed ołtarzem wyprosić łaski i błogosławieństwo, gdyż marzeniem Jadwigi było obdarzenie swego męża, króla Jagiełły, potomkiem. Żarliwe modły o potomka i spadkobiercę korony trwały długo, bo i marzenie było ogromne. Po modlitwie i przyjęciu komunii ruszyła królowa Jadwiga czym prędzej na powrót do Krakowa, do swojego męża.
 
Bogato zdobione sanie, zaprzężone w najsilniejsze i najpiękniejsze konie czekały na swoją panią przez świątynią. Jadwiga wsiadłszy do nich i okrywszy się futrami nakazała ruszać w drogę. Z nieba zaczął sypać wolno biały puch. Opad jednak z każdym kolejnym odcinkiem drogi przybierały na sile, aż zmieniły się w potężną kurzawicę. Woźnica nie był w stanie odnaleźć drogi w pokładach białego puchu, który goniony silnym wiatrem przesłonił widok. Mająć świadomość tego, iż wiezie żonę swego króla wozak jął okładać konie batem i prowadził sanie na oślep, byle przed siebie, byle w obranym na Kraków kierunku.
 
Trudy drogi potęgował zapadający z wolna mrok, jednak dobry Bóg, do którego tak żarliwie modliła się Jadwiga, czuwał nad podróżującymi. W szarówce dostrzegła królowa światełko. Nakazała woźnicy kierować się w miejsce, gdzie je zauważyła. Po chwili sanie stanęły przed starą i wynędzniałą chałupą, gdzie światło dawała świeca widoczna za rozportartymi w oknie jelitami (przed wiekami to one bowiem zastępowały dzisiejsze szklane szyby, zwłaszcza w biednych domach). Minął woźnica zauważoną chatę i pognał sanie do kolejnego, bardziej okazałego domostwa, gdyż nie uchodziło królowej do byle chałupy za schronieniem zaglądać.
 
- Hej ludziska - zawołał woźnica, stukając kułakiem do drzwi.
- Któż to woła po nocy? - odpowiedział otwierający dom mężczyzna, a ledwie skończył wypowiadać te słowa, głos mu cichł z lekka, bowiem dostrzegł dobrze ubraną postać i widoczne za nią bogato zdobione sanie.
- Przyjmiecie zagubionych w śnieżycy podróżnych? - zapytał woźnica.
- Ano biedni my ludzie, ale w taką pogodę nikomu się nie odmawia pomocy. Wejdźcie - zaprosił odstępując od drzwi i robiąc miejsce na przejście gospodarz.
- Jaśnie Pani, schronienie mamy w podróży. Pora nam na odpoczynek się zatrzymać - rzucił woźnica w stronę okrytej futrami kobiety na saniach i w tym momencie gospodarz stanął jak wryty. "Jaśnie Pani"? - pomyślał. "Toż to nie może być prawda" - wątpił w to co go spotkało wieczorową porą.
 
W te pędy zaczął domownikom dyspozycje wydawać, by jadło i napitek przygotowano. Swoją izbę nakazał wymościć najlepszymi kocami i kożuchami, by królowej wygodnie było do rana doczekać i aby wyspać się mogła niemal jak w swoich piernatach. Wieczerzę przygotowano jak na wesele. Antałek z winem otwarto, ale w pewnym momencie gospodarze nie wytrzymał i rzekła do królowej Jadwigi:
 
- Wielka i kochana Pani. O wybaczenie proszę, ale i o zmiłowanie nad nami i całą wsią - mówił niemal szlochając. - Racz nas królowo uchronić od Pana, który srogo nas karze za pracę, która jest ponad nasze siły. Bata nam nie żałuje za każde przewinienie, a zimową porą na mrozie każe pracować, nie patrząc na zgrabiałe ręce i brak sił.
 
Opowiadał tak królowej, a ta słuchała uważnie, bo losy ludu ważne dla niej były. Umiała się pochylić nad problemami potrzebujących, a niesprawiedliwości nie tolerowała. Opowieść tak wzruszyła Jadwigę, że nad ranem, gdy posilona mlekiem i pajdą chleba rzekła:
 
- Wasze męczarnie ukrócić pora, a na złego pana przyjdzie odpowiednia kara - to mówiąc sięgnęła między poły futrzanego płaszcza i wyciągnęła z nich parę lśniących, białych rękawiczek. - Oto gwarancja mojej obietnicy - rzekła, po czym wsiadła na sanie i odjechała. Nie minęło jednak kilka tygodni, gdy chłopi zobaczyli orszak we wsi. To byli wysłannicy królowej, która w podzięce za ocalenie jej od śnieżycy, postanowiła dotrzymać danej nad ranem obietnicy. Pan okrutny zniknął wraz z orszakiem, a lud oswobodzony został, jednak w zamian za obowiązek pełnienia posługi w sandomierskiej kolegiacie. Wieś zaś otrzymała nazwę Świątniki. Rękawiczki złożone jako gwarancję przekazali chłopi do depozytu do katedralnego skarbca. Dziś można je oglądać w Domu Długosza w Sandomierzu, a podczas posługi do mszy można nadal spotkać ministrantów ze wsi Świątniki.
 
Święta Jadwiga Królowa w bieckim szpitalu
 
Pewnego razu jak głosi legenda, Królowa Jadwiga, odwiedziła biecki szpital. Gdy przeszła już dwie duże sale, wypełnione chorymi, na końcu ostatniej, pod ścianą, na której wisiał duży krzyż z Chrystusem Ukrzyżowanym, zobaczyła leżącego na łóżku bardzo chorego starca, którego nikt nie opatrzył. Człowiek ten był ogromnie wychudzony, cały w ropiejących strupach i ranach. "Dlaczego nikt go nie opatrzył, przecież ten człowiek wymaga pomocy?" - zapytała. Usłyszała odpowiedź: ten człowiek tak cuchnie, iż nikt do niego nie chce się zbliżyć. Wówczas królowa poleciła, aby podano jej wodę, płótna i maści gojące. Zanim ktokolwiek zorientował się co czyni, miłosierna monarchini już obmywała rany biedaka. Następnie namaściła rany maściami gojącymi i obwiązała czystymi płótnami. A wykonywała te czynności bez najmniejszej odrazy. Skończywszy powiedziała: "Wiele można uczynić, jeśli miłuje się Boga i bliźniego".
Gdy to mówiła, chory obmyty i przez nią opatrzony dziwnie się zmienił. Ciało jego stało się piękne, oblicze dziwnie jaśniało, nieprzyjemna woń zniknęła, a sala wypełniła się przyjemnym zapachem kwiatów. Królowa zauważyła tę zmianę. Pochyliła się nad uzdrowionym i pytała kim jest. Człowiek ten cały promieniejący nadludzką jasnością uśmiechnął się do niej tylko i znikł.
Monarchini zrozumiała, że postać chorego i opuszczonego przyjął sam Pan Jezus. Obecni chorzy, towarzyszący królowej dworzanie, radni miasta i służba szpitalna pojęli, że stał się cud. Zaś Królowa padła na kolana przed wizerunkiem Ukrzyżowanego i modliła się długo, a z nią wszyscy obecni. Łóżko na którym leżał ów chory, przechowywano ponoć przez wieki, jako cenną relikwię.
 
Legenda o Strzeszynie 
 
Legenda dotycząca powstania nazwy wsi Strzeszyn wiąże się z królową Jadwigą. Pewnego dnia królowa z dworkami wybrała się na spacer, aż niedaleko zamku zastała ich ulewna burza. Królowa z dworkami schroniła się w wiejskiej chacie, której dach pokryty był słomianą strzechą. Strzecha ta uchroniła królową i damy dworu, ich suknie i fryzury przed zmoknięciem.
Po burzy przybyły karety po królową i dworki, które suche i zadowolone wróciły do zamku. Szczególnie zadowolona była królowa z poznania pięknej okolicy i gościnnych ludzi.
Z wdzięczności założyła wieś i nazwała ją Strzeszyn. Nazwę wzięła z nazwy dachu zrobionego ze słomy, który strzechą jest zwany.
 
Grosik Królowej Jadwigi
 
Akademia Krakowska była pierwszym uniwersytetem w Polsce. Powstała w czasach panowania Kazimierza Wielkiego. Po jego śmierci uczelnia zaczęła podupadać, ale swoją opieką i hojnością wsparła ją Królowa Jadwiga. Do Krakowa ściągali najzdolniejsi i żądni wiedzy młodzi ludzie z najodleglejszych stron Polski, również z Biecza.
Jak mówi legenda związana z tym miastem, po nauki do Krakowa przybył również Piotr, młody, czternastoletni, ciekawy świata chłopak. Do Krakowa dotarł pieszo, był biedny, zmęczony i głodny. Trudno się dziwić, że wmieszał się w tłum proszących o jałmużnę żebraków, którzy oczekiwali przed kościołem na pojawienie się Królowej. Gdy Pani Wawelska pojawiła się, od razu zwróciła uwagę na młodego, zdrowego chłopca, który wyciągał rękę po datek. Zdziwiła się i zapytała: "Dlaczego ktoś tak młody i zdrowy żebrze?" Piotr rozpłakał się i opowiedział o swojej sytuacji: "Przybyłem tu aby się uczyć, przeszedłem wiele mil pieszo, ale w tej chwili jestem bez pieniędzy, głodny i nie mam dachu nad głową."
Królowa przygarnęła i pocieszyła młodego żaka. Skierowała go do akademii i aby nie był głodny obdarowała grosikiem prosząc, aby w przyszłości w podobny sposób wspomógł innych.
Piotr postanowił na pamiątkę zachować pieniążek, ale głód zmusił go do wydania pieniędzy na pachnącą bułkę z pobliskiego straganu. Jakie było jego zdziwienie, gdy na drugi dzień znalazł ponownie monetę w kieszeni. I tak cudowny grosik wielokrotnie ratował żaczka Piotra przed głodem.
Piotr szczęśliwie dokończył nauk w Akademii Krakowskiej i został cenionym iluminatorem ksiąg Królowej. Był człowiekiem szanowanym i poważanym. Po śmierci Królowej Jadwigi otrzymał ważne stanowisko od króla i pewnego dnia musiał wyjechać z Krakowa. Przy wyjeździe w bramie krakowskiej podbiegł do niego młody, wątły żak i tak jak kiedyś on sam, poprosił o wsparcie. Wtedy Piotr z Biecza zrozumiał intencję Królowej, wyciągnął z kieszeni grosik i podarował go chłopcu.
"Pamiętaj - powiedział - daję ci cudowny grosik od Królowej Jadwigi, dzięki niemu przeżyłem i wykształciłem się, teraz jest twój, ale zapamiętaj jak skończysz studia przekaż go następnemu potrzebującemu żakowi".  Tyle mówi piękna legenda, która - kto wie? - może była początkiem idei stypendiów dla zdolnej, ale biednej młodzieży.
 
Legenda "O Królowej Jadwidze  i Krzyżakach"
 
Opowiadają w Inowrocławiu, iż historia ta wydarzyła się bardzo dawno temu, jeszcze w czasach, gdy miasto stanowiło pogranicze polsko-krzyżackie na skutek niefortunnej decyzji Konrada mazowieckiego, który do Polski zakon krzyżacki sprowadził dla utrwalenia wiary katolickiej. Krzyżacy prędko dali się we znaki sąsiadom, podbijając ich ziemie, uciekając się do pomówień i gróźb. I nie modlitwą i łagodnością przekonywali opornych do swojej wiary, jeno pożogą, zgliszczami lamentem sierot i wdów.
Długo walczono w Inowrocławiu z okrutnym sąsiadem, do Polski szły coraz liczniejsze rejzy z dalekiego Malborka. Biały płaszcz z krzyżem nie zapowiadał spokoju, a budził lęk i zgrozę. Wiele razy próbowano dogadać się z okrutnikiem. Spotykano się na dyskusjach i procesach. Nie pomogło! Upominał Krzyżaków waleczny, choć miłujący pokój król Władysław, który z puszcz litewskich do Polski przyszedł, króla Polski Jadwigę poślubiwszy, by wspólnemu, Polakom i Litwinom, przeciwstawić się wrogowi.
Często król Władysław od Krakowa i młodej żony odjeżdżał, by w Inowrocławiu bacznie przyglądać się osobliwym rabusiom, zamieszkałym wsie kujawskie Murzyno i Orłowo. A i ojcowskim słowem upominał i gdy to nie pomagało to i ręką swą własną swawolników karcił. I stało się kiedyś, iż doszło do spotkania w inowrocławskim kościele św. Mikołaja obojga królestwa z delegacją zakonu.
Król zrazu, poprzez swoich przedstawicieli, wypowiedział Krzyżakom wszystkie ich zbrodnie, chciwe zagarnięte a bezprawne polskich ziem, grabieże i mord. Ale na nic się zdały wszelkie pertraktacje. Wysłannicy krzyżaccy na polskiego króla, polskich rycerzy, rzucali oszczerstwa. Udział w spotkaniu brała także Jadwiga. Długi czas przysłuchiwała się wywodom krzyżackim, ich kłamliwym i bałamutnym wyjaśnieniom. I w pewnym momencie w Jadwidze zagrała rycerska krew. Wstała i rzekła takie, prorocze słowa: "jeszcze póki żyję, Bóg wzdraga się was ukarać za wszystkie popełnione przez was zbrodnie, jednak po mojej śmierci Bóg dłonią mego męża, króla Władysława was ukarze i będzie to cios śmiertelny. Nigdy więcej nie odrodzicie się, plemię plugawe." To rzekłszy królowa wyszła.
Minęły lata. królowa zmarła w "aureoli świętości". W 1410 roku spełniła się przepowiednia świętej królowej. Bóg pokarał Krzyżaków dając Polakom Wiktorię Grunwaldzką.